partyzantka partyzantka
11510
BLOG

Niepotrzebne nakręcanie emocji

partyzantka partyzantka Polityka Obserwuj notkę 138

Będzie o prezydencie. O rządzie też, ale bardziej o prezydencie. Dlaczego? Bo z jego strony spotyka mnie większe rozczarowanie. Wszyscy oddani fani Dudy mogą przestać czytać, a śledzący mnie na twitterze od razu mogą mi dać unfollow.

Do dziś uważałam prezydenta Dudę za postać tragiczną polityki wewnętrznej. Jego wystąpienie w Otwocku zmieniło mój pogląd. Nie wiem czy na korzyść, jedno jest pewne - przestał być dla mnie ofiarą. Stał się graczem. Jedni powiedzą - super, tak ma być. Inni - cóż, mieliśmy go za mniej wyrachowanego. Swoimi decyzjami prezydent Duda wpisuje się w politykę partii rządzącej. Trudno oczekiwać czegoś innego, wszak wywodzi się z Prawa i Sprawiedliwości. Jego poglądy muszą więc być spójne z linią partii. Został jednak wybrany na prezydenta. Prezydenta Polski i wszystkich jej obywateli. Wszystkich. Tak zresztą głosił w trakcie kampanii - że chce być prezydentem wszystkich Polaków.

Podejmując takie a nie inne decyzje w kwestii Trybunału Konstytucyjnego, czekając z zaprzysiężeniem sędziów wybranych wcześniej, aż PiS szybko zmieni ustawę, błyskawicznie zaprzysięgając sędziów wybranych przez nowy rząd, prezydent Duda zajął miejsce po konkretnej stronie sporu politycznego. Czy musiał? Pewnie nie, jest przecież prezydentem. Wpisał się jednak całkowicie w scenariusz napisany na Nowogrodzkiej. Cała sytuacja z Trybunałem wymknęła się PiSowi spod kontroli. Nikt nie przewidział takiego szumu wokół tej sprawy. Myślano, że po dwóch tygodniach nikt już nie będzie pamiętał o tym sporze. Stało się jednak inaczej. I nikt już nad tym nie panuje, zupełnie. Zaangażowanie w to wszystko Komisji Weneckiej także odbiło się rządowi czkawką. Miało sprawę załagodzić, a jeszcze bardziej ją zaostrzyło. 

Te decyzje, które podejmuje rząd (Trybunał, media, prokuratura) doprowadziły do manifestacji antyrządowych. Rzecz zupełnie naturalna w krajach demokratycznych. Żeby była jasność - moim zdaniem demokracja w Polsce nie jest zagrożona, a moje zdanie na temat Komitetu Obrony Demokracji jest powszechnie znane. Nie zmienia to jednak faktu, że masa ludzi zarówno rząd, jak i prezydenta, krytykuje.

Gdy Andrzej Duda został prezydentem miałam nadzieję, że będzie on w stanie zneutralizować negatywny elektorat PiSu. Że będzie człowiekiem, który strony politycznego sporu będzie się starał pogodzić. Że jest osobą, która tę polską wojenkę może uspokoić. Dlatego z takim zdumieniem przyglądałam się dzisiejszemu wystąpieniu prezydenta w Otwocku.

Za porażkę Dudy uważam to, że on również zyskał elektorat negatywny, którego w kampanii wyborczej aż w takim wymiarze nie miał. Że stał się właściwie jedną z ikon tegoż elektoratu. Jego zapowiedzi o jednoczeniu spełzły zatem na niczym. W swoim dzisiejszym przemówieniu przyjął retorykę, którą posługiwał się wczoraj Jarosław Kaczyński. Retorykę wojenną. Jesteśmy my, są oni. Oni zostali pozbawieni stołków, my chcemy równości społecznej. My się troszczymy o naród, oni się troszczą o siebie. Nie ma w tym racji? Być może jest. Ale czy to są słowa, które powinny paść z ust prezydenta?

Powiecie: po hejcie, który wylał się na niego po ostatnim wypadku, ta retoryka jest uzasadaniona. Musi się bronić. Owszem, te wszystkie komentarze życzące prezydentowi śmierci są ohydne i godne potępienia, z tym chyba każdy się zgodzi. Tylko od wymierzania sprawiedliwości nie jest grupa ludzi, od tego jest sąd. Gdy próbujemy to wziąć w swoje ręce - może się to skończyć linczem (co ostatnio dość intensywnie możemy obserwować).

Przez lata to elektorat PiSu był demonizowany, pamiętamy dobrze "mohery", sytuacje z Krakowskiego Przedmieścia. Można mieć dość. Sytuacja się zmieniła, rządzi PiS, prezydentem jest Andrzej Duda. "Mohery" się cieszą. Akceptują każdy ruch władzy, każdą decyzję. Jest jednak grupa ludzi, którzy mają do nich zastrzeżenia. A nawet jeśli nie do zmian, to do sposobu ich wprowadzania. Mają do tego prawo? Jak najbardziej. Oczywiście w granicy prawa i kultury.

Problemem, z jakim boryka się Polska, jest niesamowity podział. Podział, w którym prym wiodą skrajności i emocje. Każdy jest zobowiązany do stanięcia po którejś ze stron, musi się jednoznacznie opowiedzieć. Ja kompletnie nie umiem się w tym odnaleźć. Nie podoba mi się styl zmian, których dokonuje PiS. Nie podoba mi się antagonizowanie i tak już podzielonego społeczeństwa. Zupełnie nie po drodze mi z ludźmi krzyczącymi o końcu demokracji. Emocje są tak wielkie, że ludzie przestają nad sobą panować. Widać to świetnie w internecie. I widać to po obu stronach tego sporu. Nie ma najmniejszej płaszczyzny na porozumienie. 

I, niestety, okazuje się, że nawet prezydent nie stara się tych emocji łagodzić. Że wkracza w retorykę podziału, nakręcając jeszcze emocje, które i tak są duże. Po co? Dla jakiego celu politycznego? Jaki ma być tego efekt? Nie wiem. I obawiam się, że taka "zabawa" emocjami społecznymi nie niesie za sobą żadnych dobrych skutów. Oby się tylko źle nie skończyła.

W poprzedniej kadencji mieliśmy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Z marginalizowaniem i deprecjonowaniem pewnej części narodu. Z nakręcaniem emocji. Teraz "my" jesteśmy górą i robimy tak samo. Zmiana? Owszem. Ale czy dobra? Ja liczyłam na coś innego.

partyzantka
O mnie partyzantka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka